W okolicach Gorlic powszechnie robiono smary z ropy wydobywanej z prymitywnych kopanek. W Łosiu, po lewej stronie drogi do sąsiedniej Bielanki, wciąż można zobaczyć doły z ciemną, kleistą cieczą wypływającą z ziemi. Kiedy rozwinął się przemysł naftowy, maziarze przerzucili się na handel wyrobami miejscowych rafinerii. Jako ostatni w latach 70. minionego wieku jeździł Dymytr Karył z Gorlic. W Łosiu żyją jeszcze dwaj wiekowi maziarze - Piotr Szlanta i Włodzimierz Jewusiak. Jeśli zdrowie dopisuje, nie stronią od rozmów z turystami ciekawymi dawnego fachu.
Wieś Łosie powstała w XIV w. Przed wojną należała do najbogatszych na Łemkowszczyźnie, wybudowano tu m.in. pierwszy murowany dom łemkowski (murowanycie). Do czasów wysiedleń w latach 1945-47 większość mieszkańców stanowili Łemkowie. Nie było chałupy, z której ojciec i synowie nie handlowaliby ropopochodnymi produktami. Biedniejsi chodzili pieszo z ciężkimi zbiornikami na plecach lub jeździli dwukółką po okolicy; zamożniejsi wyruszali wiosną w konnych zaprzęgach, by przed Bożym Narodzeniem wrócić do domu.
***
Szlak maziarski (po łemkowsku Maziarski Put) rok temu reaktywowało Stowarzyszenie Pogranicza z pobliskiej Ropy. Stary wóz maziarza wyposażono w drewniane ławeczki, hamulce i koła z gumowymi oponami. Beczka na maź to atrapa - wozem jeżdżą dziś turyści (do 15 osób, cena do uzgodnienia, można zamówić dodatkowe atrakcje, m.in. napad zbójów, ognisko, wróżby Cyganki). Najdłuższa, trzydniowa trasa z noclegami po drodze u gospodarzy wiedzie aż do pięknego słowackiego miasteczka Bardejów. Standardowa - z Łosia do Bielanki - trwa cztery godziny i kosztuje ok. 20 zł od osoby.
Grekokatolicka cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny, spod której ruszamy, powstała w XIX w. To klasyczna, trójdzielna świątynia z kopulastymi wieżyczkami nad prezbiterium, jedną nawą i babińcem, obita gontem i przykryta blachą. Otacza ją kamienny mur z dwiema bramami. W środku neobarokowy ikonostas i barokowe, bogato zdobione ołtarze boczne. Jak informuje tablica, poddasze zamieszkuje kolonia rzadkich nietoperzy - podkowców małych.
Cerkiew sąsiaduje z wiekowym gospodarstwem. W łemkowskiej chyży powstaje właśnie maziarskie muzeum (oddział regionalnego Muzeum Dwory Karwacjanów w Gorlicach, otwarcie za rok).
Cerkiew - podobnie jak inne na szlaku maziarskim - można zwiedzać jedynie w piątki (godz. 12-16), soboty (10-14) i niedziele (12-16). - Nieopodal była jeszcze bożnica, ale nie przetrwała do naszych czasów - mówi opiekunka świątyni Mariola Zagórska, wnuczka łosiańskiego gospodarza Jana Oleśniewicza, którego wóz maziarski trafił do skansenu w Sanoku.
***
Wąska, asfaltowa droga z Łosia wiedzie pod nieczynny kamieniołom. Mijamy gospodarstwo pstrągowe, most na Ropie i stajemy na polanie pod skalną ścianą. Góra Kiczera Żdżar (609 m n.p.m.) leży w tzw. Pieninach Gorlickich. Stanowi część malowniczego przełomu Ropy, którym biegła niegdyś maziarska droga na Węgry. W najwęższym miejscu przegradza dolinę zapora w Klimkówce, potężny wał wyrasta na wprost miejsca naszego postoju. Przez porastające Kiczerę lasy biegnie (aż na drugi brzeg zbiornika) ścieżka przyrodniczo-widokowa.
Słońce praży, ale nie ma chętnych do kąpieli w wartkiej rzece wypływającej spod zapory. Nawet w upalne dni woda jest lodowata - spływa z dna zalewu.
Pod kamieniołomem czają się... beskidnicy (tak dawniej zwano tutejszych zbójów, z których najsławniejszym był Bajus z Leszczyn). Jest ich trzech. "Tam w łosiańskim lesie banda grasowała, nieuchwytna od szeregu lat. W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnookie, nie wiadomo, skąd ją przywiał wiatr" - śpiewa na cygańska nutę "zbój" Mariusz Kuziów, na co dzień członek Ochotniczej Straży Pożarnej w gminie Ropa. Beskidnicy wyjątkowo nie żądają okupu, a jedynie podwiezienia do centrum Łosia...
Zmierzamy do wioski Bielanka (2 km). Po drodze popatrujemy na malowniczy cmentarzyk z I wojny światowej, gospodarstwa agroturystyczne (nocleg 30-35 zł), kamienne krzyże i zdziczałe sady (ślady po mieszkańcach wysiedlonych do Związku Radzieckiego i na ziemie zachodnie, niewielu wróciło potem w rodzinne strony). Największe zainteresowanie budzi stado świniodzików (krzyżówka dzika i świni) pasących się za ogrodzeniem jednego z domów.
- Wszystkie potrawy robimy sami z naszych produktów, tylko mięso kupujemy, ale zawsze od sprawdzonego dostawcy - Anna Kłapyk zachwala domowe posiłki w murowanym domu na skraju Łosia, gdzie wynajmuje pokoje turystom. W menu m.in. jajecznica na rydzach po cygańsku i łemkowska zupa na maślance. Nic jednak nie próbujemy, bo czeka na nas wiele atrakcji.
U wjazdu do Bielanki tablica drogowa z napisem po polsku i łemkowsku (cyrylicą). Od paru miesięcy wieś - jako pierwsza z dawnej Łemkowszczyzny - poszczycić się może takim oznakowaniem. Na szczycie stromego podjazdu skręcamy w lewo, w polny trakt. Panorama Beskidu Niskiego wprost zapiera dech, na horyzoncie majaczą Tatry.
W gospodarstwie Romana Penkali słaby wiatr ledwo porusza skrzydłami drewnianego wiatraka na skraju sadu. Młynarz Alfons Kulka przyjechał specjalnie z pobliskiej Ropy, by zademonstrować skonstruowane przez siebie urządzenie: - Zrobiłem go na wzór dawnych wiatraków. Przy dobrym wietrze zmieli dziennie nawet do pół kwintala ziarna.
Na stole pod drzewem chleb i podpłomyki z mąki orkiszowej na liściach kapusty. Pachnie zbożowa kawa z prażonych ziaren orkiszu. Gospodarze zachwalają zdrowotne walory tej dawnej odmiany pszenicy (nadal ją uprawiają). Wszyscy zajadamy się wielkimi pajdami z serem i masłem.
Bielanka słynęła niegdyś z wyrobu dziegciu. Smolista ciecz o właściwościach bakteriobójczych i ostrym, żywicznym zapachu służyła do leczenia chorób skóry ludzi i zwierząt. Niektórzy stosują ją i dziś. - Ale na własną odpowiedzialność - zaznacza Penkala (lat 58, rodowity Łemko z Bielanki). Należy do nielicznych, którzy potrafią wytapiać dziegieć - jego pokaz to obowiązkowy punkt programu.
Kilka godzin przed naszym przybyciem wykopał dół, wyłożył gliną, ustawił w tym "mieleszu" stos żywicznych szczap z sosny i przykrył darnią, zostawiając tylko mały lufcik, przez który zapalił ognisko (watrę). Spod dymiącego się kopca przez lejek skapuje do garnka kropla po kropli dziegieć. Dziegciarz wkłada na plecy wiekowe krosna - rodzaj drewnianego stelaża ze zbiornikiem i miarką, które nosili maziarze. Na pożegnanie dostajemy po słoiczku dziegciu.
Źródło: Gazeta Podróże
Wieś Łosie powstała w XIV w. Przed wojną należała do najbogatszych na Łemkowszczyźnie, wybudowano tu m.in. pierwszy murowany dom łemkowski (murowanycie). Do czasów wysiedleń w latach 1945-47 większość mieszkańców stanowili Łemkowie. Nie było chałupy, z której ojciec i synowie nie handlowaliby ropopochodnymi produktami. Biedniejsi chodzili pieszo z ciężkimi zbiornikami na plecach lub jeździli dwukółką po okolicy; zamożniejsi wyruszali wiosną w konnych zaprzęgach, by przed Bożym Narodzeniem wrócić do domu.
***
Szlak maziarski (po łemkowsku Maziarski Put) rok temu reaktywowało Stowarzyszenie Pogranicza z pobliskiej Ropy. Stary wóz maziarza wyposażono w drewniane ławeczki, hamulce i koła z gumowymi oponami. Beczka na maź to atrapa - wozem jeżdżą dziś turyści (do 15 osób, cena do uzgodnienia, można zamówić dodatkowe atrakcje, m.in. napad zbójów, ognisko, wróżby Cyganki). Najdłuższa, trzydniowa trasa z noclegami po drodze u gospodarzy wiedzie aż do pięknego słowackiego miasteczka Bardejów. Standardowa - z Łosia do Bielanki - trwa cztery godziny i kosztuje ok. 20 zł od osoby.
Grekokatolicka cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny, spod której ruszamy, powstała w XIX w. To klasyczna, trójdzielna świątynia z kopulastymi wieżyczkami nad prezbiterium, jedną nawą i babińcem, obita gontem i przykryta blachą. Otacza ją kamienny mur z dwiema bramami. W środku neobarokowy ikonostas i barokowe, bogato zdobione ołtarze boczne. Jak informuje tablica, poddasze zamieszkuje kolonia rzadkich nietoperzy - podkowców małych.
Cerkiew sąsiaduje z wiekowym gospodarstwem. W łemkowskiej chyży powstaje właśnie maziarskie muzeum (oddział regionalnego Muzeum Dwory Karwacjanów w Gorlicach, otwarcie za rok).
Cerkiew - podobnie jak inne na szlaku maziarskim - można zwiedzać jedynie w piątki (godz. 12-16), soboty (10-14) i niedziele (12-16). - Nieopodal była jeszcze bożnica, ale nie przetrwała do naszych czasów - mówi opiekunka świątyni Mariola Zagórska, wnuczka łosiańskiego gospodarza Jana Oleśniewicza, którego wóz maziarski trafił do skansenu w Sanoku.
***
Wąska, asfaltowa droga z Łosia wiedzie pod nieczynny kamieniołom. Mijamy gospodarstwo pstrągowe, most na Ropie i stajemy na polanie pod skalną ścianą. Góra Kiczera Żdżar (609 m n.p.m.) leży w tzw. Pieninach Gorlickich. Stanowi część malowniczego przełomu Ropy, którym biegła niegdyś maziarska droga na Węgry. W najwęższym miejscu przegradza dolinę zapora w Klimkówce, potężny wał wyrasta na wprost miejsca naszego postoju. Przez porastające Kiczerę lasy biegnie (aż na drugi brzeg zbiornika) ścieżka przyrodniczo-widokowa.
Słońce praży, ale nie ma chętnych do kąpieli w wartkiej rzece wypływającej spod zapory. Nawet w upalne dni woda jest lodowata - spływa z dna zalewu.
Pod kamieniołomem czają się... beskidnicy (tak dawniej zwano tutejszych zbójów, z których najsławniejszym był Bajus z Leszczyn). Jest ich trzech. "Tam w łosiańskim lesie banda grasowała, nieuchwytna od szeregu lat. W bandzie żyła Murka, dziewczę czarnookie, nie wiadomo, skąd ją przywiał wiatr" - śpiewa na cygańska nutę "zbój" Mariusz Kuziów, na co dzień członek Ochotniczej Straży Pożarnej w gminie Ropa. Beskidnicy wyjątkowo nie żądają okupu, a jedynie podwiezienia do centrum Łosia...
Zmierzamy do wioski Bielanka (2 km). Po drodze popatrujemy na malowniczy cmentarzyk z I wojny światowej, gospodarstwa agroturystyczne (nocleg 30-35 zł), kamienne krzyże i zdziczałe sady (ślady po mieszkańcach wysiedlonych do Związku Radzieckiego i na ziemie zachodnie, niewielu wróciło potem w rodzinne strony). Największe zainteresowanie budzi stado świniodzików (krzyżówka dzika i świni) pasących się za ogrodzeniem jednego z domów.
- Wszystkie potrawy robimy sami z naszych produktów, tylko mięso kupujemy, ale zawsze od sprawdzonego dostawcy - Anna Kłapyk zachwala domowe posiłki w murowanym domu na skraju Łosia, gdzie wynajmuje pokoje turystom. W menu m.in. jajecznica na rydzach po cygańsku i łemkowska zupa na maślance. Nic jednak nie próbujemy, bo czeka na nas wiele atrakcji.
U wjazdu do Bielanki tablica drogowa z napisem po polsku i łemkowsku (cyrylicą). Od paru miesięcy wieś - jako pierwsza z dawnej Łemkowszczyzny - poszczycić się może takim oznakowaniem. Na szczycie stromego podjazdu skręcamy w lewo, w polny trakt. Panorama Beskidu Niskiego wprost zapiera dech, na horyzoncie majaczą Tatry.
W gospodarstwie Romana Penkali słaby wiatr ledwo porusza skrzydłami drewnianego wiatraka na skraju sadu. Młynarz Alfons Kulka przyjechał specjalnie z pobliskiej Ropy, by zademonstrować skonstruowane przez siebie urządzenie: - Zrobiłem go na wzór dawnych wiatraków. Przy dobrym wietrze zmieli dziennie nawet do pół kwintala ziarna.
Na stole pod drzewem chleb i podpłomyki z mąki orkiszowej na liściach kapusty. Pachnie zbożowa kawa z prażonych ziaren orkiszu. Gospodarze zachwalają zdrowotne walory tej dawnej odmiany pszenicy (nadal ją uprawiają). Wszyscy zajadamy się wielkimi pajdami z serem i masłem.
Bielanka słynęła niegdyś z wyrobu dziegciu. Smolista ciecz o właściwościach bakteriobójczych i ostrym, żywicznym zapachu służyła do leczenia chorób skóry ludzi i zwierząt. Niektórzy stosują ją i dziś. - Ale na własną odpowiedzialność - zaznacza Penkala (lat 58, rodowity Łemko z Bielanki). Należy do nielicznych, którzy potrafią wytapiać dziegieć - jego pokaz to obowiązkowy punkt programu.
Kilka godzin przed naszym przybyciem wykopał dół, wyłożył gliną, ustawił w tym "mieleszu" stos żywicznych szczap z sosny i przykrył darnią, zostawiając tylko mały lufcik, przez który zapalił ognisko (watrę). Spod dymiącego się kopca przez lejek skapuje do garnka kropla po kropli dziegieć. Dziegciarz wkłada na plecy wiekowe krosna - rodzaj drewnianego stelaża ze zbiornikiem i miarką, które nosili maziarze. Na pożegnanie dostajemy po słoiczku dziegciu.
Źródło: Gazeta Podróże